Rok 1831. Bruksela, stolica Belgii, od kilku tygodni przygotowuje się do godnego przyjęcia nowego króla Leopolda I. Przyozdobione miasto, powiewające flagi, wzniesione bramy i łuki tryumfalne - to wszystko podkreśla ważność zbliżającej się chwili, w której nowy władca zasiądzie na tronie.
Wreszcie nadchodzi długo oczekiwany dzień. Na ulicę miasta wysypują się tłumy ludzi, pragnących podziwiać przepych dworu monarchy.
Na jednym z balkonów siedział młody, przystojny mężczyzna. Niedawno ukończył z wielkim powodzeniem studium prawnicze i teraz marzył o jakimś wysokim studium państwowym. Nazywał się Dechamps. On także z niecierpliwością czekał na orszak królewski.
Jadą !!! - krzyknął ktoś.
Jadą - powtórzyły jakby na komendę głosy.
Dechamps uniósł się z krzesła, bo istotnie na główną ulicę Brukseli wjeżdżał orszak. Widok z balkonu był imponujący. Wspaniały pochód posuwał się wolno, a rozentuzjazmowane tłumy wśród wiwatów i okrzyków, kwiatami zarzucały nowego monarchę. Orkiestra grała marsza za marszem, a nad głowami zebranych powiewały majestatycznie flagi państwowe. Dechamps stał i patrzył. Po kilku minutach okrzyki osłabły, wreszcie całkiem umilkły w oddali. Orszak zniknął gdzieś z ulicy. Na opustoszałej jezdni pozostały, leżąc bezwładnie, zdeptane kwiaty.
Przeszli, przeminęli... Król, który przeszedł... Ta myśl opanowała nagle duszę Dechampsa. A więc wszystko mija, kończy się. Może 10, może 20, czy 30 lat i koniec.
Pogrążony w myślach schodzi młody prawnik z balkonu. Po jakimś czasie zgłasza się do Seminarium Duchownego. Rozpoczyna nowe życie w służbie Chrystusa - Króla na wielki. Takie są dzieje powołania kapłańskiego kardynała Dechampsa, arcybiskupa w Malines w Belgii.
W dawnych czasach rycerze chlubili się tym więcej, im mocniejszy i potężniejszy był król, któremu służyli. Wy służycie Królowi największemu i najpotężniejszemu i to powinno was napawać dumą i radością.
27 listopada 1927 roku żołnierze meksykańscy prowadzili na rozstrzelanie młodego jezuitę P. Pro. Był on znanym w całym mieście jałmużnikiem i opiekunem ubogich. Został skazany na śmierć za to, że gorliwie spełniał funkcję kapłańskie, że spowiadał, udzielał sakramentów świętych i dawał rekolekcje. Przed egzekucją ojciec Pro powiedział: "Umieram niewinnie. Przebaczam z całego serca nieprzyjaciołom." Następnie z jakąś dziwną pogodą staną pod murem, rozłożył ramiona na kształt krzyża i patrząc w lufy karabinów, zawołał: "Króluj nam, Chryste! Niech żyje Chrystus! Niech żyje Chrystus Król!" W chwilę pózniej już nie żył. 5 kul przeszyło mu piersi.
Króluj nam, Chryste - piękne pozdrowienie ministranckie, ostatnie słowa ojca Pro. Króluj nam, - Chryste! Zawsze i wszędzie! Ministrant tyle razy wypowiada te słowa. Co one oznaczają ?
Pozdrowienie "Króluj nam, Chryste!" - wyraża najpierw to, że ministrant pragnie, by Chrystus królował w jego sercu. Serce ministranta ma być tronem dla Chrystusa Króla. A będzie nim, jeśli życie ministranta będzie naprawdę dobre, wolne od grzechu nieśmiertelnego. To pozdrowienie wyraża również to, że ministrant stara się, by Chrystus królował w sercach innych ludzi. Mówimy przecież wyraznie: ZAWSZE I WSZĘDZIE !!!
Dobry przykład i modlitwa mogą sprawić, że Chrystusowe królestwo obejmuje wielu ludzi. Dobrym postępowaniem może ministrant zdobywać serca swoich kolegów dla Chrystusa, a modlitwą serca wszystkich ludzi. Modlitwą bowiem można uprosić dla niejednego grzesznika łaskę nawrócenia. Drodzy chłopcy, zapamiętajcie sobie dobrze, co oznacza nasze piękne pozdrowienie ministranckie. Wymawiajcie je z szacunkiem i z uwagą starajcie się by Chrystus Król naprawdę królował w waszych sercach, a przez was w sercach innych ludzi.
W rozwinięciu news-a znajduje się filmik z Hymnem ministranckim "Króluj nam, Chryste!"