Był rok 1530. Król angielski, Henryk VIII pewnego wieczoru zwołał swoich bliskich współpracowników do siebie. Kurier przyniósł z Francji ważną wiadomość i należało ją przedyskutować. Na konferencję nie przybył jednak kanclerz. Za królewskim pozwoleniem wyjechał on do swojej rodziny mieszkającej w niedalekim od Londynu Chelsea. Książę Norfolk, najdostojniejszy spośród wszystkich arystokratów, postanowił jednak by następnego ranka całą tę sprawę omówić z kanclerzem. Królowi i księciu Norfolk, zaprzyjaźnionemu z kanclerzem, nie sprawiało trudności, by rankiem udać się łodzią w górę Tamizy do Chelsea.
Kanclerz Tomasz Morus miał tam piękny dom z wielkim ogrodem i posiadłością. Opodal bocznej bramy do ogrodu stał kościół parafialny w Chelsea. Gdy kanclerz przebywał u swej rodziny, każdego poranka uczęszczał na Mszę świętą. Zdarzało się to jednak rzadko, gdyż najczęściej pozostawał przy królu w Londynie.
W dniu, w którym do Tomasza udał się książę Norfolk, on, zgodnie ze swym zwyczajem, był na Mszy świętej. Ponieważ nikt nie zgłosił się do służby przy ołtarzu, kanclerz włożył komżę i służył jako ministrant. W chwili, gdy msza już dobiegała końca, książę Norfolk próbował przycumować łódź do brzegu przy posiadłości kanclerza. W chwilę potem, na ścieżce biegnącej przez ogród z kościoła, pojawił się sam Tomasz, który szedł do domu z komżą przerzuconą przez ramię (trzeba było zaszyć w niej rozdarcie).
Książę Norfolk, który zobaczył powracającego do domu kanclerza wszystko od razu zrozumiał: kanclerz był ministrantem i służył do Mszy świętej. To go wprawiło w złość. Tak wiele rzeczy w jego przyjacielu nie pasowało do kanclerskiej godności! Mówiło się na przykład o tym, że Tomasz wieczorami, gdy był już wolny od obowiązków, odwiedzał ubogich. Utrzymywał także kontakty z żebrakami i biedotą. Obniżał opłaty tym, którzy nie mogli się z nich wywiązać. Wyruszał w piesze pielgrzymki o charakterze pokutnym. Wszystko to stanęło przed oczyma księcia, gdy Tomasz pojawił się przed nim, na drodze do swego domu.
Książę Norfolk zwrócił się do niego: "Tomaszu, czyś ty zwariował? Tego jeszcze nie było: angielski kanclerz ministrantem! Wykraczasz przeciwko swej godności, a przede wszystkim przeciwko godności królewskiej!". Kanclerz roześmiał się i rzekł: " Przyjacielu, uspokój się! Również król jest sługą najwyższego Króla. Także on podczas Mszy świętej musi uklęknąć. A więc nie uwłaczam jego godności, gdyż służę najwyższemu Panu. Przed Bogiem wszyscy są równi. Chodź, nie miej tak gniewnego oblicza, uśmiechnij się! " . Jednak książę Norfolk nadal pozostawał mrukliwy.
W pięć lat po tym spotkaniu kanclerz musiał opuścić swe stanowisko. Osadzono go w więzieniu i skazano na śmierć, ponieważ nie chciał uznać króla za głowę Kościoła. Jego "przyjaciel" , który był ławnikiem w sądzie, wydał na niego wyrok śmierci. Tomasz musiał umrzeć, ponieważ pozostał wierny Chrystusowi Królowi. Jest świętym naszego Kościoła, a ministranci mają w nim swego orędownika.